dziękuję, że tutaj jesteście. dziękuję, że byliście. przepraszam, jeśli wyszło za długie, ale wydaje mi się, że pojedyncze suche punkty nie byłyby dobre. poza tym, zawsze jest fajnie napisac rozdział z ninją : D
-----------------------------------------
Ciemno było. I zimno.
Lodowato zimno. Czyli bardzo zimno. Skrajnie chłodno, tak.
Dookoła tylko
ciemność, najczarniejsza ze wszystkich swoich ciemnych barw. Tak niejasna, że
aż niewidoczna. Prawie… przezroczysta.
Wszystko to prysło
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy wreszcie odsłonięto jej oczy
i jaskrawe światło zielonej świetlówki ukazało jej ogrom pomieszczenia.
Głośny świst wypełnił
smukłe powietrze, okienne szyby zadrżały.
- Maleńka, błagam
cię. Zostałaś porwana, to twoja historia. Chyba nie zamierzasz pisać o sobie w
trzeciej osobie, czyż nie?
Spojrzałam w górę.
- Nie – jęknęłam
głucho, niechętnie poddając się jego sugestii – Znowu?
Zawsze, kiedy na
horyzoncie pojawiał się Paweł Zagumny, działo się coś niedobrego. Ale jeszcze
gorzej działo się, kiedy znikał z horyzontu i pojawiał się niebezpiecznie
blisko – w odległości dwóch metrów.
- Panie i panowie –
zwrócił się do, jak mi się wydawało, pustego pomieszczenia – Pozwolę sobie
przedstawić. Ta oto tutaj, zaokularzona, strachliwa, nadpobudliwa i
niecierpliwa osóbka, siedząca skromniutko na krześle, przyodziana w jakieś
powłóczyste szaty, w których pewnie wyszłaby na ulicę, gdyby mogła i kapelusz,
to… - dramatyczna pauza – nasza Autorka.
Sala głośno
zaczerpnęła powietrza, wyrażając swe zdumienie. Tylko jeden z głosów odważył
się kichnąć:
- A psik!
- Na zdrowie!
- Y… Cześć –
powitałam przestrzeń, mrużąc oczy, by móc dostrzec w mroku kogokolwiek -
Mogłabym prosić o zmianę oświetlenia?
- A jaki kolorek byś
chciała?
- Widoczny.
A słowo stało się
ciałem. Lub raczej wiązką światła, która ukazała mi w pełni niewielkie jednak
pomieszczenie, zapewne salon.
- Fajnie, że z nami
jesteś.
Ściany były koloru
zielonego, właściwie była to jakaś nieładna tapeta w drobny wzorek, którego
niestety nie potrafiłam wyraźnie dostrzec. Dwa okna, za którymi panowała
ciemność. Tak, było późno. Ostatnio w mojej świadomości znalazł się moment,
kiedy zasypiałam.
- Porwaliście mnie? –
westchnęłam ciężko, nie ze strachu, z rezygnacji. Tyle razy już im powtarzałam,
że nie będę się bawiła w te ich głupie zabawy – Przyznaję, pierwsze siedem razy
było zabawne. Ale teraz…to nieśmieszne już.
- Nie jęcz.
Skórzaną kanapę,
dokładnie taką samą, na jakiej zmuszona byłam sypiać, kiedy moja rodzina
upierała się na wyjazd wakacyjny do naszego pseudo-domku koło Bydgoszczy,
zajmowało dwóch osobników. Jednym z nich był zakapturzony ninja bez wyrazu i
bez twarzy, drugą istotą był Łukasz Żygadło.
Uśmiechnęłam się
szeroko.
- Cześć – powtórzyłam
– co będziemy robić?
- Pytasz tak
spokojnie? – zdziwił się Paweł Zagumny – Jest wtorek – poinformował mnie, jakbym
nie znała się na kalendarzu – co miałaś zrobić we wtorek? Dwudziestego? Maja?
- Uczyć się na
łacinę?
- Nie, maleńka.
Zrobić notkę na twoim blogu, która obiecałaś.
Zaczerpnęłam głęboko
powietrza, otworzyłam szeroko oczy, zmarszczyłam czoło, zaklęłam w myślach. A
głośno powiedziałam:
- Shit.
- Dokładnie, maleńka
– Paweł wyciągnął dłoń w moją stronę, zmusił mnie do wstania i pociągnął w
stronę kanapy. Usiadłam bez zastanowienia, opadając na oparcie.
- Cholera, całkiem o
tym zapomniała – przestraszyłam się – Ale… Ale… Jak mogłam?
- Spokojnie – rzekł
ninja, kiwając wolno głową – Dlatego właśnie przyszliśmy. Żeby zapobiec katastrofie.
- Zrobicie mi
herbaty? – spojrzałam na niego z nadzieją.
- Nie. Miałem na
myśli inną katastrofę niż twoje odwodnienie.
- O – zasmuciłam się
– No tak.
- Jesteśmy tutaj, by
spisać wszystko to, co ty spisać chciałaś i wtedy my to spiszemy, żeby było
dobrze zapisane i wszystko to potem wrzucimy na stronę – wytłumaczył mi
pokrętnie Łukasz.
- No, tak. To ma sens
– zgodziłam się – Dzięki.
- To co, dzieciaczki?
Zaczynamy? – na stole leżały trzy grube stosy kartek i siedem długopisów. Po
dwa dla każdego z moich wybawców i jeden dla mnie, żeby miała co przygryzać w
stresujących momentach.
- Nie wiem od czego
moglibyśmy…
- Najlepiej od
początku – zasugerował Paweł, przysuwając sobie „moje” krzesło i moszcząc się
na nim wygodnie.
- Na początku był
chaos… - odważyłam się, ale niespodziewanie przerwał mi zakapturzony ninja:
- O, skoro już tutaj
jesteśmy, przejdźmy do kwestii twoich zapożyczeń, tudzież plagiatów.
Zamarłam,
wytrzeszczając oczy.
- CO?!
- Ha – uśmiechnął się
szeroko – Myślałaś, że ci się upiecze i nikt się nie dowie? Mamy cię, dziecino.
- Ale ja… Ale ja…
- Zakończ te
bezsensowe wielokropki i skup się. Zaczniemy od czegoś łatwego. Jak wytłumaczysz
nam imię samochodu niejakiej Nadii Jelc? Drogi Łukaszu, przypomnij proszę.
- Lalunia.
- O. No i co, autorko?
- Już, już –
westchnęłam ciężko, starając się zebrać myśli – To była tylko luźna inspiracja.
Poza tym, to wszystko jest winą mojej babci i jej ogromnej biblioteczki z
romansami.
- Jasne, jasne.
- Dobra, okej,
przyznaję, że tak, mam książkę Anny Mielniczek o tymże tytule i tak, bezkarnie
zapożyczyłam sobie imię samochodu. Ale to w dobrej wierze. Poza tym, Lalunia
tak ślicznie brzmi.
- Laptop tejże samej
bohaterki, Nadii Jelc, Łukasz?
- Marianna – podsunął
posłusznie Żygadło, a ja oburzyłam się, wiercąc się na swoim miejscu.
- Tutaj nie ma mowy o
kradzieży. Marianna jest moim notebookiem. Ha.
- A tytuł rozdziału
dwudziestego dziewiątego? Łukaszu?
- Jak wy jesteście z
policji – zacytował grzecznie – to ja jestem z Bydgoszczy.
- Okej, tutaj jest
użyty cytat. Ale to nie plagiat – broniłam się – Bezkarnie użyłam jednego z
lepszych tekstów serialu „Trzynasty posterunek”, który oglądam, nawiasem
mówiąc, bo Cezary Pazura i Arek Jakubik. I Janosik – rozmarzyłam się – Ale to
przecież nic takiego. Taka tam inspiracja – powtórzyłam - nie? Tak samo jak
tytuł rozdział dwudziestego czwartego: GOOOOOOOOOOOOOOOL! został zainspirowany
piosenką „No hay dos sin tres”, a wszystko to wina mojej koleżanki, która
akurat wybierała pieśni, które zgrałyby się zgrabnie z jej aerobicznym układem.
O, taką samą luźną inspiracją była bajka „Stacyjkowo”, co jest winą mojego
najmłodszego, trzyletniego brata i jego miłości do pociągów.
- Ta – prychnął Paweł
Zagumny – I co z nią?
- Tak właśnie została
nazwana pizzeria, za której właściciela podszywał się Piotruś, kiedy Bartuś
prosił go, by pomógł mu pozbyć się Cysi – podsunął usłusznie Łukasz –
Stacyjkowo.
- A rozdział
dwudziesty? „Wszyscy zamieszkajmy u
Michała”?
Zaśmiałam się krótko.
- To nie moja wina,
ale świata. I sławnego obrazka tego śmiesznego ludzika – gestykulowałam żywo,
próbując przybrać charakterystyczną pozę ekstazy opisywanej postaci – który
krzyczał kiedyś „Wszyscy zostańmy libero!”*
- Okej, dobra –
zanotował ninja – Skoro już tutaj jesteśmy, może zajmiemy się innymi jeszcze
odnośnikami, co?
- Nie rozumiem –
przyznałam, kręcąc głową – Dostanę teraz już herbaty?
- Nie. Co możesz nam
powiedzieć rozdziale piętnastym i
niemoralnej propozycji fotografa?
- Hę?
- Nagiej sesji.
- Aaaaaaa… - wolno
pokiwałam głową – To samo jakoś tak wyszło – wzruszyłam ramionami, siadając na
kanapie po turecku – Ja po prostu bardzo chciałabym kiedyś uzmysłowić światu,
że prawdziwe piękno nie ma tak właściwie limitu wagowego, wiekowego,
jakiegokolwiek limitu – klasnęłam w dłonie – Dlatego też zaprosiłam do Spały
Ewelinę, youtuberkę, asystentkę fotografa. Byłam wtedy oczarowana modelkami
XXL, ich pewnością siebie i pięknem, którym emanowały, więc stwierdziłam: co mi
tam. Ewelina właściwie była w mojej głowie od bardzo dawna. Urodziła się w
momencie, gdy zabłądziłam w sieci i trafiłam na duńskiego bloga, poruszającego
kwestię dzisiejszej mody, która zmusza dziewczyny do zmiany, zamiast sama
ewoluować. Spokojnie – przewróciłam oczami, widząc ich miny – Był po angielsku.
Nie znam duńskiego. Ten blog zaaplikował mi trochę inne myślenie.
- Skoro już o
Ewelinie mowa…
- Tak – westchnęłam –
Miała być z Michałem Kubiakiem. Tylko początkowo. Potem, wsparta przez opinie
znajomych, stwierdziłam, że nie skończyłoby się to dla nich dobrze.
- I wtedy stworzyłaś
Liloo…
- Tak – zgodziłam się
– Nie – dodałam po zastanowieniu – Nie do końca. Liloo urodziła się po przeczytaniu
opowiadania blackjack, którego główna bohaterka dzielnie dzierżyła właśnie
takie imię. Szalona dziewczyna kupiła na bazarze lampę, w której znalazła
bardzo… - zarumieniłam się lekko – specyficznego dżina. Nic więcej nie mówię,
jeśli chcecie, sami to odnajdziecie - odchrząknęłam – Moja Liloo, takie mam
przynajmniej wrażenie, jest zupełnie inna. Szalona, nieprzewidywalna, trochę
dziecinna. Ale to artystyczna, kreatywna dusza. A ja jestem zdania, że jeśli
ktoś chce być dobrym artystą, powinien pozostać w jakiejś części dzieckiem. Bo
tylko dzieci potrafią marzyć, tworzyć i kochać.
- Wzruszające –
skomentował ironicznie ninja – Ale odbiegasz od tematu. To miała być krótka
notka, nijak nie zrobimy z tego krótkiej notki! – zdenerwował się, na co Łukasz
poklepał go przymilnie po ramieniu.
- Spokojnie,
spokojnie. Wytrwali czytelnicy jakoś to przetrwają.
- Nie zapomnijcie im
podziękować! – poprosiłam szybko – Za te wszystkie wejścia, za każde
odwiedziny, za każdy komentarz, za każde wsparcie, za każdy spam…
- Nawet za to? –
skrzywił się Paweł.
- Tak – przytaknęłam
z uśmiechem – Za to też.
- Okej, Dzię-ku-je-my
– zanotował grzecznie Żygadło – Brniemy dalej. Co nam powiesz o…
- Odetcie? – włączył
się ninja, już w miarę uspokojony.
- Jest baletnicą i
jest głucha.
Przewrócił oczami.
- Coś więcej?
- Tutaj nie ma co
tłumaczyć. Jest baletnicą, bo balet to najpiękniejszy z tańców, przynajmniej
tak mi się wydaje. A powstała, ponieważ the Script nagrało teledysk do piosenki
„Hall of fame”. I tutaj zaznaczcie, że jestem fajna i słuchałam tego zespołu,
kochałam go, zanim jeszcze cały świat zaczął ich kojarzyć jako tych, co to
nagrali jakiś tam utworek z Will.I.Am’em – westchnęłam – O, przypomniało mi się
jeszcze: do tego zarzutu o „plagiatach” – wymownie spojrzałam na zakapturzonego
– Możecie dorzucić cytacik z książki „Szamanka od umarlaków”. W którymś z
początkowych rozdziałów Nadia mówi, że „wyjdzie z siebie, stanie obok i da ci
po pysku”. W „Szamance…” dziewczyna naprawdę mogła wychodzić z siebie.
Chłopcy spojrzeli na
mnie jak na wariatkę. Paweł Zagumny odchylił się na oparcie, uniósł brwi i
odchrząknął.
- Zanotowane.
Jedziemy dalej. Rozdział dwudziesty trzeci. Bajka Marcina Możdżonka.
- To wina kursu
szybkiego czytania. Nakazano mi stworzyć historyjkę do losowo podanych wyrazów,
która miała je spajać. I tak powstała historyjka o truskawkach i… innych
takich.
Łukasz uniósł dłoń.
- Możemy zająć się
wreszcie poszczególnymi, wybranymi postaciami?
Spojrzałam na
chłopców, ale nie widząc sprzeciwu, kiwnęłam głową.
- Więc… Audrey –
zarządził ninja, na co się skrzywiłam.
- Nie lubię kotów –
wyjaśniłam szybko.
- Wiemy –
odpowiedzieli chórem.
- Audrey powstała,
żebym polubiła koty – wzruszyłam ramionami – chyba nie działa… O, czy chwaliłam
się wam już, że jestem matką chrzestną jednego kociaka? – ożywiłam się nagle –
Niby go lubię, ale częściej się kłócimy. Lubię się z nią drażnić. Wybrałam jej
imię, „Gaja”, pięknie, prawda?
Niemrawo kiwnęli
głowami.
- Spędza swój żywot
jedząc i drapiąc meble mojej wspólniczki w zbrodni, Weroniki. Pozdrawiamy
serdecznie.
- Wchodzimy w klimat
pozdrowień? Więc Edyta.
- Edyta! – ucieszyłam
się.
- Chyba niewiele osób
pamięta roznosicielkę – rozwozicielkę pizzy, kobietę pracującą, rozdzialik, w
którym Grześ, Piotrek i Misiek Kubiak podglądają sesję… – stwierdził smutno
Łukasz – Nikt także pewnie nie pamięta, że odwiedziła ona tego ostatniego,
pijąc z nim herbatkę, podczas gdy Pit z lubą oraz Liloo spali w jego
mieszkaniu.
- Nie szkodzi –
stwierdziłam, kręcą głową – To było dawno, wybaczymy ich. W każdym razie Edyta
żyje. Tak. Niestety, nie rozwozi pizzy, ale czynnie zajmuje się ogrodnictwem.
Pozdrawiamy jak najbardziej.
- Dalej: wredna
dziennikarka Tina.
- Tutaj nie wyjaśniam
wiele. Odsyłam do serialu „Glee” i wszystko powinno stać się jasne.
- Zbyszek i Michał? –
zasugerował Paweł.
Uniosłam brew.
- Domyśliliście się?
- My wiemy wszystko –
stwierdził z satysfakcją ninja.
- Okej, Zbyszek i
Michał, Michał i Zbyszek. Pinky i Mózg. Trochę jak „Głupi i głupszy”. Chociaż
chyba bardziej pasowałoby… „Głodny i głupszy”.
- A propos jedzenia…
Dlaczego nie karmisz Bartka? Biedaczek od bodajże szóstego rozdziału czeka na
naleśniki z czekoladą!
- To sobie jeszcze
poczeka…
- Ty potworze!
- Dość, wracamy do
tematu – Zagumny zerknął na zegarek – Mamy mało czasu.
- Andrzej and Karol
and Odetta – wyczytał ze swoich notatek Łukasz – To łatwe, Trzej Muszkieterowie.
- Tak. Nawet było
kiedyś wspominane – zgodziłam się – Pasowałoby też jeszcze… Bolek, Lole i Tola.
Taka dobra, bratersko-siostrzana więź. Chociaż najlepszym porównaniem tutaj, o
czym zapomniałam chyba, wymieniając znane trójki w którymś z rozdziałów, byliby
Hyzio, Dyzio i Zyzio.
- Klaudia i Cysia?
Przygryzłam wargę.
- Brak inspiracji. Po
prostu w każdej dobrej komedii musi być blondynka i jednak taka wredna, żeby
rozkręcać akcję.
- A Janina?
- Hotka. Z pozdrowieniami
dla wszystkich dziewczyn, które ekscytują się mięśniami.
- Ale to przecież
typowo kobiece… - zmarszczył czoło Paweł.
- Niekoniecznie. Poza
tym, istnieje różnica pomiędzy docenianiem męskiego uroku, a podniecaniem się
faktem, że ktoś tak piękny oddycha.
- Okej – zanotował
Zagumny – Mała Jagoda?
- Kolejny wpływ
młodszego rodzeństwa – westchnęłam z rozmarzeniem – Ale tak to już jest. Trzech
braci, czternaście, dziesięć i trzy lata. Przerabiamy etap bajek Disney’a co
jakiś czas. Dlatego Jagoda to zaszyfrowany Koda z filmu „Mój brat niedźwiedź”.
Wydaje mi się, że łatwo to wyczuć.
- Mamy to –
podsumował Łukasz, ale ninja pokręcił głową:
- Zostaje jeszcze
sprawa Karola Kłosa i jego kapusty, głupiego „coś coś” i samej nazwy. Od czego
chcesz zacząć?
- Po kolei: Karol
Kłos przygotowuje kapustę z grzybami, z fasolą i trzysta innych „kapust z”,
ponieważ w moim domu właśnie tak jadło się w ostatnią wigilię – zmarszczyłam
czoło i zmrużyłam oczy – Nie wiem dlaczego. Ale naprawdę. Jedna trzeci z tych
dwunastu potraw to kapusta – westchnęłam ciężko.
- „Coś coś”…
Uśmiechnęłam się
nieznacznie.
- No przecież nie
napiszę, że oni poszli się… - odchrząknęłam – „coś coś” brzmi dużo bardziej
przyzwoicie. Poza tym, nie wincie mnie. Ostatnio czytałam bardzo złego bloga,
naprawdę - pokręciłam głową – nie polecam. Autorka nazywała tam wszystkie… -
przewróciłam oczami – takie rzeczy „sami wiecie co” – zaśmiałam się – czyż to
nie wspaniałe?
- Nie – stwierdził
krótko ninja. Co on tutaj w ogóle robił?
- A nazwa? – podsunął
mi Paweł.
- To jest… krótka i…
nie wiem, dziwna historia – przyjrzałam się im uważnie – chyba wszyscy już
wiedzą, że to Enej? – zgodnie kiwnęli głowami – Słuchałam sobie tej piosenki,
kiedy towarzyszyłam z całą rodziną mojemu komunijnemu braciszkowi na
pielgrzymce do Łagiewnik. Głupio troszkę, nie? „Naturalna…” powstała, bo wikary
zabrał dzieciaki na pielgrzymkę. Ha.
- Tak, to jest dziwne
– zgodził się ninja – Ale nas nic już nie zaskoczy – odetchnął głęboko, odkładając
długopis – Panowie, mamy to. Musimy tylko dopilnować, żeby trafiło to na bloga
i ktoś to przeczytał.
- A czy ja mogłabym
już prosić tej herbaty?
- Nie.
* próbowałam dla was znaleźć ten obrazek, ale wyskakiwał tylko Jerzy Janowicz : <