poniedziałek, 21 maja 2018

Happy Birthday to You, my love.

dziękuję, że tutaj jesteście. dziękuję, że byliście. przepraszam, jeśli wyszło za długie, ale wydaje mi się, że pojedyncze suche punkty nie byłyby dobre. poza tym, zawsze jest fajnie napisac rozdział z ninją : D
-----------------------------------------


Ciemno było. I zimno. Lodowato zimno. Czyli bardzo zimno. Skrajnie chłodno, tak.
Dookoła tylko ciemność, najczarniejsza ze wszystkich swoich ciemnych barw. Tak niejasna, że aż niewidoczna. Prawie… przezroczysta.
Wszystko to prysło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy wreszcie odsłonięto jej oczy i jaskrawe światło zielonej świetlówki ukazało jej ogrom pomieszczenia.
Głośny świst wypełnił smukłe powietrze, okienne szyby zadrżały.
- Maleńka, błagam cię. Zostałaś porwana, to twoja historia. Chyba nie zamierzasz pisać o sobie w trzeciej osobie, czyż nie?
Spojrzałam w górę.
- Nie – jęknęłam głucho, niechętnie poddając się jego sugestii – Znowu?
Zawsze, kiedy na horyzoncie pojawiał się Paweł Zagumny, działo się coś niedobrego. Ale jeszcze gorzej działo się, kiedy znikał z horyzontu i pojawiał się niebezpiecznie blisko – w odległości dwóch metrów.
- Panie i panowie – zwrócił się do, jak mi się wydawało, pustego pomieszczenia – Pozwolę sobie przedstawić. Ta oto tutaj, zaokularzona, strachliwa, nadpobudliwa i niecierpliwa osóbka, siedząca skromniutko na krześle, przyodziana w jakieś powłóczyste szaty, w których pewnie wyszłaby na ulicę, gdyby mogła i kapelusz, to… - dramatyczna pauza – nasza Autorka.
Sala głośno zaczerpnęła powietrza, wyrażając swe zdumienie. Tylko jeden z głosów odważył się kichnąć:
- A psik!
- Na zdrowie!
- Y… Cześć – powitałam przestrzeń, mrużąc oczy, by móc dostrzec w mroku kogokolwiek - Mogłabym prosić o zmianę oświetlenia?
- A jaki kolorek byś chciała?
- Widoczny.
A słowo stało się ciałem. Lub raczej wiązką światła, która ukazała mi w pełni niewielkie jednak pomieszczenie, zapewne salon.
- Fajnie, że z nami jesteś.
Ściany były koloru zielonego, właściwie była to jakaś nieładna tapeta w drobny wzorek, którego niestety nie potrafiłam wyraźnie dostrzec. Dwa okna, za którymi panowała ciemność. Tak, było późno. Ostatnio w mojej świadomości znalazł się moment, kiedy zasypiałam.
- Porwaliście mnie? – westchnęłam ciężko, nie ze strachu, z rezygnacji. Tyle razy już im powtarzałam, że nie będę się bawiła w te ich głupie zabawy – Przyznaję, pierwsze siedem razy było zabawne. Ale teraz…to nieśmieszne już.
- Nie jęcz.
Skórzaną kanapę, dokładnie taką samą, na jakiej zmuszona byłam sypiać, kiedy moja rodzina upierała się na wyjazd wakacyjny do naszego pseudo-domku koło Bydgoszczy, zajmowało dwóch osobników. Jednym z nich był zakapturzony ninja bez wyrazu i bez twarzy, drugą istotą był Łukasz Żygadło.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Cześć – powtórzyłam – co będziemy robić?
- Pytasz tak spokojnie? – zdziwił się Paweł Zagumny – Jest wtorek – poinformował mnie, jakbym nie znała się na kalendarzu – co miałaś zrobić we wtorek? Dwudziestego? Maja?
- Uczyć się na łacinę?
- Nie, maleńka. Zrobić notkę na twoim blogu, która obiecałaś.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza, otworzyłam szeroko oczy, zmarszczyłam czoło, zaklęłam w myślach. A głośno powiedziałam:
- Shit.
- Dokładnie, maleńka – Paweł wyciągnął dłoń w moją stronę, zmusił mnie do wstania i pociągnął w stronę kanapy. Usiadłam bez zastanowienia, opadając na oparcie.
- Cholera, całkiem o tym zapomniała – przestraszyłam się – Ale… Ale… Jak mogłam?
- Spokojnie – rzekł ninja, kiwając wolno głową – Dlatego właśnie przyszliśmy. Żeby zapobiec katastrofie.
- Zrobicie mi herbaty? – spojrzałam na niego z nadzieją.
- Nie. Miałem na myśli inną katastrofę niż twoje odwodnienie.
- O – zasmuciłam się – No tak.
- Jesteśmy tutaj, by spisać wszystko to, co ty spisać chciałaś i wtedy my to spiszemy, żeby było dobrze zapisane i wszystko to potem wrzucimy na stronę – wytłumaczył mi pokrętnie Łukasz.
- No, tak. To ma sens – zgodziłam się – Dzięki.
- To co, dzieciaczki? Zaczynamy? – na stole leżały trzy grube stosy kartek i siedem długopisów. Po dwa dla każdego z moich wybawców i jeden dla mnie, żeby miała co przygryzać w stresujących momentach.
- Nie wiem od czego moglibyśmy…
- Najlepiej od początku – zasugerował Paweł, przysuwając sobie „moje” krzesło i moszcząc się na nim wygodnie.
- Na początku był chaos… - odważyłam się, ale niespodziewanie przerwał mi zakapturzony ninja:
- O, skoro już tutaj jesteśmy, przejdźmy do kwestii twoich zapożyczeń, tudzież plagiatów.
Zamarłam, wytrzeszczając oczy.
- CO?!  
- Ha – uśmiechnął się szeroko – Myślałaś, że ci się upiecze i nikt się nie dowie? Mamy cię, dziecino.
- Ale ja… Ale ja…
- Zakończ te bezsensowe wielokropki i skup się. Zaczniemy od czegoś łatwego. Jak wytłumaczysz nam imię samochodu niejakiej Nadii Jelc? Drogi Łukaszu, przypomnij proszę.
- Lalunia.
- O. No i co, autorko?
- Już, już – westchnęłam ciężko, starając się zebrać myśli – To była tylko luźna inspiracja. Poza tym, to wszystko jest winą mojej babci i jej ogromnej biblioteczki z romansami.
- Jasne, jasne.
- Dobra, okej, przyznaję, że tak, mam książkę Anny Mielniczek o tymże tytule i tak, bezkarnie zapożyczyłam sobie imię samochodu. Ale to w dobrej wierze. Poza tym, Lalunia tak ślicznie brzmi.
- Laptop tejże samej bohaterki, Nadii Jelc, Łukasz?
- Marianna – podsunął posłusznie Żygadło, a ja oburzyłam się, wiercąc się na swoim miejscu.
- Tutaj nie ma mowy o kradzieży. Marianna jest moim notebookiem. Ha.
- A tytuł rozdziału dwudziestego dziewiątego? Łukaszu?
- Jak wy jesteście z policji – zacytował grzecznie – to ja jestem z Bydgoszczy.
- Okej, tutaj jest użyty cytat. Ale to nie plagiat – broniłam się – Bezkarnie użyłam jednego z lepszych tekstów serialu „Trzynasty posterunek”, który oglądam, nawiasem mówiąc, bo Cezary Pazura i Arek Jakubik. I Janosik – rozmarzyłam się – Ale to przecież nic takiego. Taka tam inspiracja – powtórzyłam - nie? Tak samo jak tytuł rozdział dwudziestego czwartego: GOOOOOOOOOOOOOOOL! został zainspirowany piosenką „No hay dos sin tres”, a wszystko to wina mojej koleżanki, która akurat wybierała pieśni, które zgrałyby się zgrabnie z jej aerobicznym układem. O, taką samą luźną inspiracją była bajka „Stacyjkowo”, co jest winą mojego najmłodszego, trzyletniego brata i jego miłości do pociągów.
- Ta – prychnął Paweł Zagumny – I co z nią?
- Tak właśnie została nazwana pizzeria, za której właściciela podszywał się Piotruś, kiedy Bartuś prosił go, by pomógł mu pozbyć się Cysi – podsunął usłusznie Łukasz – Stacyjkowo.
- A rozdział dwudziesty?  „Wszyscy zamieszkajmy u Michała”?
Zaśmiałam się krótko.
- To nie moja wina, ale świata. I sławnego obrazka tego śmiesznego ludzika – gestykulowałam żywo, próbując przybrać charakterystyczną pozę ekstazy opisywanej postaci – który krzyczał kiedyś „Wszyscy zostańmy libero!”*
- Okej, dobra – zanotował ninja – Skoro już tutaj jesteśmy, może zajmiemy się innymi jeszcze odnośnikami, co?
- Nie rozumiem – przyznałam, kręcąc głową – Dostanę teraz już herbaty?
- Nie. Co możesz nam powiedzieć  rozdziale piętnastym i niemoralnej propozycji fotografa?
- Hę?
- Nagiej sesji.
- Aaaaaaa… - wolno pokiwałam głową – To samo jakoś tak wyszło – wzruszyłam ramionami, siadając na kanapie po turecku – Ja po prostu bardzo chciałabym kiedyś uzmysłowić światu, że prawdziwe piękno nie ma tak właściwie limitu wagowego, wiekowego, jakiegokolwiek limitu – klasnęłam w dłonie – Dlatego też zaprosiłam do Spały Ewelinę, youtuberkę, asystentkę fotografa. Byłam wtedy oczarowana modelkami XXL, ich pewnością siebie i pięknem, którym emanowały, więc stwierdziłam: co mi tam. Ewelina właściwie była w mojej głowie od bardzo dawna. Urodziła się w momencie, gdy zabłądziłam w sieci i trafiłam na duńskiego bloga, poruszającego kwestię dzisiejszej mody, która zmusza dziewczyny do zmiany, zamiast sama ewoluować. Spokojnie – przewróciłam oczami, widząc ich miny – Był po angielsku. Nie znam duńskiego. Ten blog zaaplikował mi trochę inne myślenie. 
- Skoro już o Ewelinie mowa…
- Tak – westchnęłam – Miała być z Michałem Kubiakiem. Tylko początkowo. Potem, wsparta przez opinie znajomych, stwierdziłam, że nie skończyłoby się to dla nich dobrze.
- I wtedy stworzyłaś Liloo…
- Tak – zgodziłam się – Nie – dodałam po zastanowieniu – Nie do końca. Liloo urodziła się po przeczytaniu opowiadania blackjack, którego główna bohaterka dzielnie dzierżyła właśnie takie imię. Szalona dziewczyna kupiła na bazarze lampę, w której znalazła bardzo… - zarumieniłam się lekko – specyficznego dżina. Nic więcej nie mówię, jeśli chcecie, sami to odnajdziecie - odchrząknęłam – Moja Liloo, takie mam przynajmniej wrażenie, jest zupełnie inna. Szalona, nieprzewidywalna, trochę dziecinna. Ale to artystyczna, kreatywna dusza. A ja jestem zdania, że jeśli ktoś chce być dobrym artystą, powinien pozostać w jakiejś części dzieckiem. Bo tylko dzieci potrafią marzyć, tworzyć i kochać.
- Wzruszające – skomentował ironicznie ninja – Ale odbiegasz od tematu. To miała być krótka notka, nijak nie zrobimy z tego krótkiej notki! – zdenerwował się, na co Łukasz poklepał go przymilnie po ramieniu.
- Spokojnie, spokojnie. Wytrwali czytelnicy jakoś to przetrwają.
- Nie zapomnijcie im podziękować! – poprosiłam szybko – Za te wszystkie wejścia, za każde odwiedziny, za każdy komentarz, za każde wsparcie, za każdy spam…
- Nawet za to? – skrzywił się Paweł.
- Tak – przytaknęłam z uśmiechem – Za to też.
- Okej, Dzię-ku-je-my – zanotował grzecznie Żygadło – Brniemy dalej. Co nam powiesz o…
- Odetcie? – włączył się ninja, już w miarę uspokojony.
- Jest baletnicą i jest głucha.
Przewrócił oczami.
- Coś więcej?
- Tutaj nie ma co tłumaczyć. Jest baletnicą, bo balet to najpiękniejszy z tańców, przynajmniej tak mi się wydaje. A powstała, ponieważ the Script nagrało teledysk do piosenki „Hall of fame”. I tutaj zaznaczcie, że jestem fajna i słuchałam tego zespołu, kochałam go, zanim jeszcze cały świat zaczął ich kojarzyć jako tych, co to nagrali jakiś tam utworek z Will.I.Am’em – westchnęłam – O, przypomniało mi się jeszcze: do tego zarzutu o „plagiatach” – wymownie spojrzałam na zakapturzonego – Możecie dorzucić cytacik z książki „Szamanka od umarlaków”. W którymś z początkowych rozdziałów Nadia mówi, że „wyjdzie z siebie, stanie obok i da ci po pysku”. W „Szamance…” dziewczyna naprawdę mogła wychodzić z siebie.
Chłopcy spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Paweł Zagumny odchylił się na oparcie, uniósł brwi i odchrząknął.
- Zanotowane. Jedziemy dalej. Rozdział dwudziesty trzeci. Bajka Marcina Możdżonka.
- To wina kursu szybkiego czytania. Nakazano mi stworzyć historyjkę do losowo podanych wyrazów, która miała je spajać. I tak powstała historyjka o truskawkach i… innych takich.
Łukasz uniósł dłoń.
- Możemy zająć się wreszcie poszczególnymi, wybranymi postaciami?
Spojrzałam na chłopców, ale nie widząc sprzeciwu, kiwnęłam głową.
- Więc… Audrey – zarządził ninja, na co się skrzywiłam.
- Nie lubię kotów – wyjaśniłam szybko.
- Wiemy – odpowiedzieli chórem.
- Audrey powstała, żebym polubiła koty – wzruszyłam ramionami – chyba nie działa… O, czy chwaliłam się wam już, że jestem matką chrzestną jednego kociaka? – ożywiłam się nagle – Niby go lubię, ale częściej się kłócimy. Lubię się z nią drażnić. Wybrałam jej imię, „Gaja”, pięknie, prawda?
Niemrawo kiwnęli głowami.
- Spędza swój żywot jedząc i drapiąc meble mojej wspólniczki w zbrodni, Weroniki. Pozdrawiamy serdecznie.
- Wchodzimy w klimat pozdrowień? Więc Edyta.
- Edyta! – ucieszyłam się.
- Chyba niewiele osób pamięta roznosicielkę – rozwozicielkę pizzy, kobietę pracującą, rozdzialik, w którym Grześ, Piotrek i Misiek Kubiak podglądają sesję… – stwierdził smutno Łukasz – Nikt także pewnie nie pamięta, że odwiedziła ona tego ostatniego, pijąc z nim herbatkę, podczas gdy Pit z lubą oraz Liloo spali w jego mieszkaniu.
- Nie szkodzi – stwierdziłam, kręcą głową – To było dawno, wybaczymy ich. W każdym razie Edyta żyje. Tak. Niestety, nie rozwozi pizzy, ale czynnie zajmuje się ogrodnictwem. Pozdrawiamy jak najbardziej.
- Dalej: wredna dziennikarka Tina.
- Tutaj nie wyjaśniam wiele. Odsyłam do serialu „Glee” i wszystko powinno stać się jasne.
- Zbyszek i Michał? – zasugerował Paweł.
Uniosłam brew.
- Domyśliliście się?
- My wiemy wszystko – stwierdził z satysfakcją ninja.
- Okej, Zbyszek i Michał, Michał i Zbyszek. Pinky i Mózg. Trochę jak „Głupi i głupszy”. Chociaż chyba bardziej pasowałoby… „Głodny i głupszy”.
- A propos jedzenia… Dlaczego nie karmisz Bartka? Biedaczek od bodajże szóstego rozdziału czeka na naleśniki z czekoladą!
- To sobie jeszcze poczeka…
- Ty potworze!
- Dość, wracamy do tematu – Zagumny zerknął na zegarek – Mamy mało czasu.
- Andrzej and Karol and Odetta – wyczytał ze swoich notatek Łukasz – To łatwe, Trzej Muszkieterowie.
- Tak. Nawet było kiedyś wspominane – zgodziłam się – Pasowałoby też jeszcze… Bolek, Lole i Tola. Taka dobra, bratersko-siostrzana więź. Chociaż najlepszym porównaniem tutaj, o czym zapomniałam chyba, wymieniając znane trójki w którymś z rozdziałów, byliby Hyzio, Dyzio i Zyzio.
- Klaudia i Cysia?  
Przygryzłam wargę.
- Brak inspiracji. Po prostu w każdej dobrej komedii musi być blondynka i jednak taka wredna, żeby rozkręcać akcję.
- A Janina?
- Hotka. Z pozdrowieniami dla wszystkich dziewczyn, które ekscytują się mięśniami.
- Ale to przecież typowo kobiece… - zmarszczył czoło Paweł.
- Niekoniecznie. Poza tym, istnieje różnica pomiędzy docenianiem męskiego uroku, a podniecaniem się faktem, że ktoś tak piękny oddycha.
- Okej – zanotował Zagumny – Mała Jagoda?
- Kolejny wpływ młodszego rodzeństwa – westchnęłam z rozmarzeniem – Ale tak to już jest. Trzech braci, czternaście, dziesięć i trzy lata. Przerabiamy etap bajek Disney’a co jakiś czas. Dlatego Jagoda to zaszyfrowany Koda z filmu „Mój brat niedźwiedź”. Wydaje mi się, że łatwo to wyczuć.
- Mamy to – podsumował Łukasz, ale ninja pokręcił głową:
- Zostaje jeszcze sprawa Karola Kłosa i jego kapusty, głupiego „coś coś” i samej nazwy. Od czego chcesz zacząć?
- Po kolei: Karol Kłos przygotowuje kapustę z grzybami, z fasolą i trzysta innych „kapust z”, ponieważ w moim domu właśnie tak jadło się w ostatnią wigilię – zmarszczyłam czoło i zmrużyłam oczy – Nie wiem dlaczego. Ale naprawdę. Jedna trzeci z tych dwunastu potraw to kapusta – westchnęłam ciężko.
- „Coś coś”…
Uśmiechnęłam się nieznacznie.
- No przecież nie napiszę, że oni poszli się… - odchrząknęłam – „coś coś” brzmi dużo bardziej przyzwoicie. Poza tym, nie wincie mnie. Ostatnio czytałam bardzo złego bloga, naprawdę - pokręciłam głową – nie polecam. Autorka nazywała tam wszystkie… - przewróciłam oczami – takie rzeczy „sami wiecie co” – zaśmiałam się – czyż to nie wspaniałe?
- Nie – stwierdził krótko ninja. Co on tutaj w ogóle robił?
- A nazwa? – podsunął mi Paweł.
- To jest… krótka i… nie wiem, dziwna historia – przyjrzałam się im uważnie – chyba wszyscy już wiedzą, że to Enej? – zgodnie kiwnęli głowami – Słuchałam sobie tej piosenki, kiedy towarzyszyłam z całą rodziną mojemu komunijnemu braciszkowi na pielgrzymce do Łagiewnik. Głupio troszkę, nie? „Naturalna…” powstała, bo wikary zabrał dzieciaki na pielgrzymkę. Ha.
- Tak, to jest dziwne – zgodził się ninja – Ale nas nic już nie zaskoczy – odetchnął głęboko, odkładając długopis – Panowie, mamy to. Musimy tylko dopilnować, żeby trafiło to na bloga i ktoś to przeczytał.
- A czy ja mogłabym już prosić tej herbaty?
- Nie.



* próbowałam dla was znaleźć ten obrazek, ale wyskakiwał tylko Jerzy Janowicz : <