środa, 18 grudnia 2013

dwadzieścia pięć - początek snu o przyszłości

Gdzieś pomiędzy sennymi wyobrażeniami a alkoholowym upojeniem masą do ciasteczek

Na dworze padał śnieg, a Karol wrzucał właśnie do małego garnuszka pięćdziesiąt do siedemdziesięciu gramów masła, mieszając je małą łyżeczką.
- Teraz, moi drodzy, musimy czekać aż to wszystko się ładnie rozpuści – oznajmił swojej widowni w składzie: Andrzejowi, Liloo, Odetcie i Jagodzie – całość podgrzana na lekkim ogniu po dodaniu czekolady deserowej powinna stworzyć dla nas jednolitą konsystencję koloru intensywnego brązu, z którego to cudeńka powstanie najwspanialsza polewa czekoladowa, jakiej kiedykolwiek ludzkość mogła posmakować. Zgadzacie się, moi drodzy?
Obserwujący zgodnie kiwnęli głowami, bo co też innego mieli zrobić, skoro na kuchni świątecznej nijak się nie znali.
Ale zaraz – jak to się stało, że jesteśmy nagle tutaj, w środku Polski w dodatku w środku zimy, przygotowując się do Bożego Narodzenia, jeśli jeszcze chwilę temu byliśmy w Spale?
To nieważne, bo oto na zewnątrz po śliskiej drodze Michał Kubiak ciągnie na czerwonym sznurku… nie, nie renifera Rudolfa, a najprawdziwszą, pachnącą miłością choinkę! Ale skąd on ją ma? Ha, chór leśnych elfów podarował mu ją, gdy tylko dowiedziały się, że to znajomy Mikołaja i że się mu należy. Mógł więc kochany Dziku uraczyć wszystkich wspaniałym drzewkiem świątecznym.
Zatrzymał się przed domem, gdzie całe to siatkarsko – kobiece środowisko (niestety bez Andrei, bo inaczej nie mogłoby być kobiece) urzędowało właściwie.
Zastukał, jak przystało na donosiciela choin, szesnastokrotnie.
- Hej, ho ho ho! Któż tam? – zapytał go głos zza drzwi, a właściwie zza mosiężnej kołatki, bo właśnie na takiej wysokości ulokowane było po drugiej stronie źródło głosu.
- Jam jest Michał. Krzak przyniosłem – odezwał się Miśkowaty, wstępując na dobrą drogę, tudzież posuwając się do przodu, gdzie otwierały się właśnie wolno drzwi. Gdy już jakimś cudem udało mu się zmieścić Huberta – choinkę w środku, rozejrzał się dookoła. Wnętrze było udekorowane czerwono – zielono – złotymi… wszystkim, co w takim kolorze się znalazło. Nawet wozem strażackim, ale to akurat stanowiło spory plus, zważywszy na to, że caluteńki budyneczek z jasnego drewna był i na łatwopalny wyglądał. A istniało duże prawdopodobieństwo, że taka na przykład Nadia potknie się o takiego na przykład Piotrka, leżącego na podłodze pod ścianą i śpiewającego nieprzyzwoite wierszyki na melodię przyzwoitych kolęd, jak to się zwykło czynić w gimnazjum, bo to dziczyzna jest kompletna… I właśnie ta przykładowa Nadia może uderzyć w choinkę – Huberta i sprawić, że zapłonie on ogniem wiecznym, wpadając w kominek i cała ta szopka z dymem pójdzie jak nic, amen.
- Michał! – pierwszą osobą, która ucieszyła się na jego widok był drugi i trzeci Michał. Ruciak i Winiarski. Pierwszy Michał bardzo się ucieszył. Ogólnie miło było Michałom, że się zjawili, bo właśnie Michałowi potrzebna była pomoc. Michałcepcja. W końcu coś trzeba było z Hubertem zrobić. Nie mógł niestety tak beztrosko leżeć sobie w korytarzu i patrzeć na wszystkich, oj nie. Trzeba go było wnieść do jakiegoś reprezentatywnego pokoju, gdzie nadawałby się do pokazania innym. A, no i przyodziać jakoś godnie!
Podwinęli więc w trójkę rękawy swoich sweterków – kolejno czerwonego dzikowego, zielonego winiarskiego i złotego orlego – spięli pośladki, złapali Huberta pod trzy pachy i ruszyli do salonu, gdzie przed kominkiem wygrzewała się leniwa jak zwykle Audrey. Panowie musieli ją przegonić, bo akurat przedkominek stał na ich drodze, ale zwykłe „psik!” nie zadziałało, bo kotka uznała je za staromodne i oklepane. Zastanowili się więc chwilę, aż w końcu wygłosili poemat o tym, jak to godnie ona, ta czarna piękność najsmuklejsza!, porusza się, szczególnie gdy odchodzi. Poemat był na tyle dobry, że Audrey się ruszyła. Hubert został więc spokojnie ustawiony w miejscu odpowiednim, ale wtedy zorientowano się, że właściwie nie wiadomo co z nim zrobić. Dlaczego? Bo nie było stojaka.
Ale spokojnie, przecież wśród reprezentacji znajdzie się wyjście z każdej sytuacji! Możdżon i jego wysokość przechadzali się właśnie korytarzem i zostali przez Michałów zwerbowani do trzymania Huberta prosto i dostojnie, jak przystało na stojak. Trzej właściciele imiona zakończonego na literkę „ł” zrobili trzy korki w tył i przyjrzeli się bardzo krytycznie całemu obrazkowi. Po chwili godnie skinęli głowami. Połowa roboty została wykonana.
Okej. Facet to facet, zmysłu artystycznego za bardzo to on nie ma, ale właśnie od tego ma kobietę, więc Michał, Michał i Michał pobiegli poszukać gdzieś w domu płci żeńskiej, żeby zaprząc takową do ubrania Możdżona… to znaczy: drzewka, trzymanego przez Możdżona.
Wpierw wpadli na Nadię, więc złapali ją za zgrabne nogi i zaciągnęli pod choinkę, niby prezent. Z kuchni wywlekli Ruciak i Winiar Odettę, a Michał Kubiak… Panie i panowie, Michał Kubiak zrobił rzecz, której nikt chyba by się nigdy nie spodziewał:
- Możesz wyjść ze mną na chwilę?
Tak, moi drodzy! Michał Kubiak zapytał Liloo o jej własne zdanie! Alleluja, Boże Narodzenie jednak zsyła cuda na ten świat!
Chociaż Andrzej i Karol osobiście woleliby, gdyby to zwierzaczki zaczęły gadać, ale cóż.
Małej Jagody nikt nie wywlekał, więc sama przyszła na spotkanie z nagim jeszcze Hubertem. Hania od Pitera też wpadła na moment. Edyta, pani super - psycholog – znajoma – Dzika też się napatoczyła, a co. I wszystkie razem zaczęły ubierać choinkę w kolorowe światełka, bombeczki i łańcuchy.
A Możdżon wciąż stał i ją trzymał.
Natomiast kuchnia opanowana przez Karola Kłosa zaczęła wydawać z siebie coraz to przeraźliwsze dźwięki, bo w ruch poszły już nie tylko blaszki do pieczenia, ale także patelnie i garnki. Przecież nic nie smakuje tak dobrze jak domowej roboty makowiec pieczony nierównomiernie na kuchence gazowej! Kto w ogóle zaprzągł Karola do gotowania? Przecież to zupełnie nieprzemyślana decyzja… Szczęście, że Andrzej jakoś go tam pilnował.
No dobrze, ale w takim razie dlaczego Kubiak zaciągnął biedną Liloo na pole? Szczególnie, że zimno tam było. Śnieg, lód, mróz, brr…
- Zimno ci? – zapytał głupio.
Nie, przecież ludzie szczękają zębami, trzęsą się i przyjmują fioletowy odcień skóry tylko wtedy, gdy naprawdę im się podoba przebywanie na siedemnastostopniowym mrozie.
- Trochę – wydusiła z siebie razem z pokaźnym obłoczkiem pary.
Dżentelmen Michał wynalazł skądś grubą, puchową kurtkę i otulił nią zmarzniętą kobietkę. Liloo uśmiechnęła się z wdzięcznością, wtulając ciało w miękkość ubranka. Och, jaka ona była słodka, gdy nie odczuwała wewnętrznej potrzeby kłócenia się ze światem i przede wszystkim z Michałem, z którym to słowne potyczki były ostatnimi czasy jej ulubionym zajęciem.
- No, Puchaty, czemu mnie tu wywlokłeś?
Zrobił głęboki wdech, pokiwał głową, przymknął powieki, odchrząknął, kaszlnął, przełknął głośno ślinę, zanucił motyw „Mission Impossible”, zawył do księżyca i spojrzał jej w oczy.
Błąd! Właśnie wtedy zapomniał, co właściwie chciał jej powiedzieć.
W tym samym czasie Andrzej ulotnił się z kuchni, upewniając się uprzednio czy aby zostawia Karola w stanie, w którym wyrządzi rzeczony siatkarz jak najmniej szkód dla całej ludzkości. Przemknął niezauważony obok salonu, w którym to gromada pań tańczyła z brokatem dookoła biednego Marcina, trzymającego drzewko, ruszył schodami w górę, szukać szczęścia albo czegokolwiek, co akurat na chwilę by go zajęło.
Znalazł tylko bałagan i czapeczkę Mikołaja, więc wybrał to drugie. Przyodziany w to czerwono – białe, ależ patriotycznie!, nakrycie głowy z pomponem, ruszył szukać dalej. Bo skoro znalazł czapeczkę, dlaczego miałby niby nie znaleźć całego Mikołajowego stroju?
- Krzysiu?! Powiedz mi, jak mam żyć?! – ryknął Marcin M pseudonim Trzymacz.
No tak! Właśnie! Skoro mamy święta, dlaczego nie nagrywamy całego tego harmidra… harmidru… harmideru… wszystko jedno. GDZIE KAMERA?!
Ha, kamera właśnie przeciskała się przez komin. Naprawdę.
- Ja nie wiem, Igła czy to zadziała – Łukasz Żygadło wyglądał zaprawdę majestatycznie, stojąc w całej swej okazałości na dachu i trzymając sznur, do którego przywiązany był Krzysztof, żeby nie spadł. Albo żeby spadli obaj.
- To jest genialny pomysł! – jak już raz się coś panu Ignaczakowi w tej główce ubzdurało, to łatwo on z tego nie zrezygnował – Sfilmuję wejście Mikołaja, a potem zarobię miliony, sprzedając to telewizji!
Łukasz patrzył na to sceptycznie, ale nie miał serca odbierać Igle marzeń i wyznać mu straszliwej prawdy, dlatego dzielnie trzymał przyjaciela, gdy ten biegał w koło i wskakiwał od czasu do czasu do komina, nie mogąc się zdecydować, gdzie najlepiej ustawić kamerę; i spoglądał w dół na ganek w miejsce, gdzie Misiek próbował rozmawiać z Liloo.
- Chciałbym cię zapytać… chciałbym ci… powiedzieć bym chciał… ja… tak… bo chodzi o to, że… Liloo… mam przeczucie… myślę, że… chciałbym… ja… ja…
Eh, Misiek, fatalnie ci idzie.
- Michał – zaśmiała się dziewczyna. Jej policzki powoli odzyskiwały zdrowe kolory – Zrób głęboki wdech, ogarnij się i powiedz mi wreszcie o co chodzi. Nie mamy przecież czasu stać tutaj cały wieczór.
- Wieczór? – zorientował się Misiek – No tak. Wieczór – westchnął i spojrzał na swoje buty – Liloo, ja chciałem ci powiedzieć, że ostatnio sporo myślę o szczęściu.
Zapadła niezręczna cisza. Tak rażąca, że aż Łukasza kilka metrów wyżej kłuła w uszy. Żygadło kręcił z politowaniem głową i spoglądał niczym czuwający bóg na swoich wiernych, na wpół rozbawiony, na wpół przejęty i jeszcze w jakiejś tam mikroczęści przerażony.
- O szczęściu ogólnie czy jakoś konkretnie? – dopytywała dziewczyna.
- Ogólnie – odpowiedział bez zastanowienia Michał – Nie, konkretnie – poprawił się - Ogólnie to konkretnie o moim szczęściu.
- No, dobrze, Misiek i co ci wyszło?
Zawahał się. Oj, oj, Michale, stąpasz po cienkim lodzie.
- Liloo, wiesz, ja… Od kiedy… Od kiedy…
- Nie, nie, nie, Michał. Jeszcze raz: wdech i wydech, potem wypowiedź – poinstruowała go.
- Liloo, ja doszedłem do wniosku, że ty jesteś najważniejszą częścią mojego szczęścia. Właściwie nie, inaczej – Liloo – przerwa na pełen desperacji, szybki wdech – Ty jesteś moim szczęściem.
Andrzej znalazł kostium Mikołaja, Karol przypalił indyka, Marcina kopnął prąd, Krzysiek z Łukaszem spadli, a świat zamarł.
Ha, Liloo, co ty na to, dziewczyno?


świeżutkie, pisane na kolanie - piekłam ciastka, więc tak mi się jakoś udzieliło.
Jest Specjal z Michałem i Liloo <3
i będzie jeszcze jeden.
albo dwa.
zależy jak wyjdzie : D

gdybyśmy się nie spotkali już przed świętami, to chciałabym życzyć wam cierpliwości. Bo w święta da się wszystko zrobić, ale trzeba cierpliwości. Dużo cierpliwości.

Z wyrazami miłości, Świetlik <3




15 komentarzy:

  1. Ooooo jakie to było słodkie Miśku :) Czy oni muszą zawsze mieć tak postrzelone pomysły jak Igła kamerujący przez komin? :P Poza tym mogę zamówić Możdżona żeby też trzymał mi choinkę? ;D Taaa..chciałoby się :) Fajny rozdział, taki świąteczny i nadal zazdroszczę Ci dziewczyno tej lekkości pisania. Z jednego momentu przeskakujesz w drugi tak zgrabnie jak tańcząca baletnica, nie to co ja ociężały hipopotamek ;)
    No to ja również życzę Ci wspaniałych świąt i dużooo prezentów, a co! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. po pierwsze - hipopotamki są świetne <3 Tak, Igła musi robic takie dziwne rzeczy, a Możdżonka można wynajmowac, ale trzeba się wcześniej umówic. dużo wcześniej : D
      <3

      Usuń
    2. Wcale, że nie są, ale co tam jakoś to przeżyje ;) I bardzo dobrze, bo ja uwielbiam te dziwne rzeczy :) to zamówię Możdżiego na następny rok, myślę, że taki termin będzie mu pasił ;)

      Usuń
    3. są rozkoszne ! adoptowałabym <3 XD
      Możdżon się zgodzi, on zawsze się zgadza : D

      Usuń
  2. - Myślisz, że jak nazwiesz choinkę moim imieniem, staniesz się fajniejsza?
    No, chyba nie.
    /VOLDEMORT xp

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślisz, że jak zaczniesz pisac mi komentarze, będziesz fajniejszy?
      zdecydowanie nie! ;P
      /jesteś głąb . <3

      Usuń
    2. - Ja zawsze jestem fajniejszy <3
      ŚPIJ, a nie głupoty w komputerze piszesz! Albo chociaż przydaj się na coś! - o to nie jest niemiłe. Niemiło byłoby wtedy, jakbym ci napisał, że szauma wcale nie jest twoja ; D
      / VOLDEMORT again.

      Usuń
  3. I co ta Liloo zrobi? ;p
    Zostawienie Złotowłosego w kuchni, to nie był dobry pomysł. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zdaję sobie z tego sprawę . ale co poradzic, kiedy tak ładnie prosił? ; >

      Usuń
    2. może.... wysłac do przedszkola? tam się uczą manier ; 3

      Usuń
    3. przedszkole to chyba za duże progi na kłosowe nogi :>

      Usuń