Pięć godzin później…
Istotka w różowej sukience jakoś dogadała się z żoną Kuby.
Właściwie Liloo dogadałaby się nawet z kamieniem albo
kawałkiem gliny. Zawdzięczała to swojej otwartości i urokowi osobistemu.
Dziewczyny wymieniały się żarcikami i sekrecikami, a Kuba siedział grzecznie i
słuchał, nieco rozkojarzony. Potem jego żona kazała mu się przebrać w najlepszy
garnitur i ruszać na wesele.
Jarosz zdecydowanie nigdy nie zrozumie kobiet.
Sytuacja przedstawiała się tak: brat Liloo, Syzyf, żenił
się dzisiaj, a Liloo nie miała partnera na przyjęcie weselne. Miała za to
przekonanie, że jej matka i ojciec za nic w świecie nie ścierpią tego, jeżeli
ich córka będzie się zadawać z wysportowanym rudym chłopakiem, bo nie znosili
sportowców, rudych i ciemnoskórych – „okropne bestie!”, jak określiła ich
córka.
Niedawno, bo jakieś dwa tygodnie temu, założyła się więc
ze swoim bratem, Syzyfem, że wyjdzie za mąż za:
1. Osobnika
rudego.
2. Sportowca.
lub
3. Czarnoskórego.
Niestety, nie udało jej się znaleźć jak do tej pory nikogo
takiego.
Pozbawiona już wszelkiej nadziei, kierowała się na ślub z
rozgoryczeniem i pięćsetką w portfelu, bo o tyle właśnie się założyli. Była
przerażona i zirytowana, że jako główna druhna panny młodej będzie musiała
wystąpić solo, aż tu nagle na stacji benzynowej pojawia się Kuba!
I nie dość, że jest tak rozkosznie rudy, to w dodatku jest
uznanym sportowcem! Jakoś przetrwa to, że nie jest czarny.
Na co żona Kuby jej przytakuje i zgadza się, bo wydaje jej
się to wspaniałym pomysłem. Utrzeć nosa kilku zarozumialcom to zawsze świetna
zabawa. Żałuje tylko, że nie może sama pojawić się na weselu i zobaczyć całego
żarciku na własne oczy…
Kuba do tej pory nie miał pojęcia, co się właściwie
dzieje. Tak to już jest, jak takie dwie podstępne istotki z wyśmienitym
poczuciem humoru i zamiłowaniem do drażnienia innych spotkają się, przegadają
kilka godzin (jak to baby!) i wpadną na iście diabelski plan.
W tym samym czasie…
Nadia dawno nie odwiedzała wielkiego domu, gdzie mieszkał
jej ojciec. Nie wracała z Nowego Jorku nawet na święta, bo i po co, skoro
ojciec ich nie obchodził? Nigdy nie było choinki i prezentów. Za to zawsze były
wyrzuty i słowa pełne rozgoryczenia.
Zdziwiła się, gdy jej brat zadzwonił i oznajmił, że ojciec chce zjeść wspólny
obiad. To nigdy nie zapowiadało nic dobrego.
- Remi, ja nie dam rady bo…
- Przestań. Już próbowałem. Nie przyjmie odmowy. Mamy się
stawić o piętnastej.
- Remek…
- Nie marudź, mała – uciął krótko jej brat - Będę na
ciebie czekał przed domem. Stawimy mu czoło razem.
- Jak Jaś i Małgosia – podsumowała.
- Czy mogę być Małgosią?
Przewróciła oczami.
- Uspokój się, bądź choć raz mężczyzną!
- Tak jest, psze pani. Do zobaczenia w piekle.
Godzinę później…
Kuba wysiadł z samochodu i otworzył Liloo drzwi.
- Co ja tu robię? – zastanawiał się na głos.
- Udzielasz pomocy damie w potrzebie – odpowiedziała mu
pogodnie dziewczyna, poprawiając tony materiału – Uśmiechnij się, kochanie,
może być zabawnie.
- Taa…
- Poznaliśmy się na kursie gotowania – oznajmiła mu nagle, poprawiając
jego różowy krawat.
- Na czym?
- Kursie gotowania – powtórzyła – Nie wiedziałeś jak
przyrządzać kaczkę po grecku, a ja ci pomogłam i wspólnymi siłami zarobiliśmy
uznanie szefa.
- Nie umiem gotować…
- Nie szkodzi, nikt nie zmusi cię przecież do
przygotowania weselnego obiadu. Moi rodzice nie lubią greckiej kuchni – jej
uśmiech stał się nieco diaboliczny – Będzie dobrze.
W tym samym czasie…
Nadia po raz kolejny zdała sobie sprawę, że to jest bardzo
idiotyczny pomysł. Co ją opętało? Zgłupiała, ewidentnie zgłupiała!
W owym przekonaniu utwierdził ją również Remek:
- Oszalałaś? – wybałuszył oczy, patrząc na jej prezent dla
ojca.
- Nie spodoba mu się? – zmartwiła się dziewczyna.
W dłoni trzymała trzy wielkie, pachnące, radosne
słoneczniki, które jednak w psychice Remigiusza rzucały mroczne cienie na całe
to popołudnie.
- Od kiedy to kupujesz ojcu prezenty? – zainteresował się,
zamiast grzecznie jej odpowiadać.
- Od niedawna właściwie – wzruszyła ramionami – Jakoś od…
dzisiaj.
Wziął od niej kwiaty i przez chwilę zastanawiał się czy
nie wyrzucić ich w pobliskie krzewy. Istniało jednak duże prawdopodobieństwo,
że ogrodnik Henryk zorientowałby się przed obiadem.
- Mama lubiła słoneczniki – powiedział ni stąd, ni zowąd i
to przeważyło.
Nadia uśmiechnęła się do niego smutno. Dla nich obu wizyta
w domu rodzinnym była mordęgą. Strzepnęła pyłek z eleganckiej, czerwonej,
wzorzystej marynarki i poprawiła włosy.
- Miejmy to już za sobą – zadecydowała.
W tym samym czasie…
Kubiak siedział w jakiejś nieciekawej knajpie, pił
nieciekawą kawę i zastanawiał się nad swoją nieciekawą egzystencją w tym
nieciekawym kraju, w nieciekawym świecie i ogólnie bałaganie, jaki go otaczał.
Miał ogromną ochotę rzucić wszystko, wybiec z krzykiem,
nago i wpaść do najbliższej rzeki – w ten sposób chciał pokazać światu swoją
pogardę dla niego. A niech ma! Niech widzi, że Dzik się go, kurde, nie boi!,
myślał sobie. Z tym, że zamiast słowa „kurde”, jako typowy, prawdziwy Polak,
wstawił nieco inne, barwniejsze i dosadniej opisujące sytuację.
Wieczorem…
Remek i Nadia wyszli dopiero po ósmej.
Godziny w towarzystwie apodyktycznego ojca dłużyły się
niemiłosiernie, ale pocieszeniem był fakt, że takie sytuacje zdarzały się
naprawdę rzadko.
Tak przynajmniej wydawało się obojgu, dopóki ojciec nie
zaproponował:
- Przyprowadźcie za tydzień swoje sympatie.
Nadia myślała, że padnie trupem na podłogę. Dobrze, że
akurat trzymała za klamkę, bo chyba naprawdę straciła panowanie nad dolnymi
kończynami. Po spektakularnym wręczeniu słoneczników, cichym opisie swojego
planu pracy i głośnych oraz długich zapewnieniach, że ostatnie spekulacje w
gazetach na temat owych siatkarzy i jej skromnej osoby są tylko nic nie
znaczącą bujdą wyssaną z palca, spodziewałaby się raczej… Jezu, sama nie wie.
Stypy?
Za to Remigiusz nie sądził, że ojciec kiedykolwiek będzie chciał
poznać jedną z „tych dziewczyn, co to nie chcą mężczyzny, ale pieniędzy”, jak
określał wszystkie kolejne partnerki syna.
Potem praktycznie zamknął im drzwi przed nosem.
- Przyszły tydzień? – chłopak z przerażeniem spojrzał na
swoją siostrę.
Wzruszyła nieporadnie ramionami.
- A mamy jakieś inne wyjście…?
Następnego dnia…
Niedziela
Koło 2:00
Jakub Jarosz, wplątany w sam środek rodzinnego właściwie
– nie – wiadomo – czego – ale – na – pewno – jest – to –
kłótliwe – coś, oznajmił o równej godzinie zero, że nie zamierza już więcej
pić, bo nie zdąży wytrzeźwieć do poniedziałku, a czekają go treningi. Liloo
wpadła wtedy w euforię, bo jej rodzice skrzywili się ostentacyjnie na kolejną
wzmiankę o profesji wybranka ich córki. Ich grymas był nawet gorszy od tego,
który sprezentowali, gdy pokazała im lewy akt ślubu, faktycznie kupiony przez
Internet, gdzie Kuba dopisał swoje dane, tuż przed wejściem do kościoła na
ceremonię.
Ogólnie uznałby przyjęcie za całkiem rozrywkowe, a
sytuację, za całkiem zabawną, gdyby pan młody – Syzyf, brat Liloo – nie rzucał
w jego stronę posępnych spojrzeń, a towarzystwo nie próbowało go wprowadzić w
„wesoły alkoholizm”, jak powiedziała mu dziewczyna.
Uciekł przed kolejnym strumieniem porządnie schłodzonej
wódki na parkiet. Pociągnął za sobą dziewczynę, która akurat się mu
napatoczyła. Uśmiechnął się do niej, odwzajemniła uśmiech. Przedstawił się, ale
ona milczała. Nie zaczęła krzyczeć, gdy zaczął z nią tańczyć, więc uznał to za
zgodę pełnienia tymczasowej funkcji jego wybawicielki.
Tancerzem nie był wybitnym, ale w porównaniu z tym, co
trener zrobiłby z jego nogami, gdyby przywlókł się w poniedziałek pijany, wolał
zaryzykować i pokręcić się po parkiecie.
Nawet jeśli Syzyf miał go zabić spojrzeniem.
Dziewczyna miała rude włosy i bardzo jasną cerę, ale
pozbawioną piegów. Loki upięła wysoko, ale pojedyncze kosmyki wyswobodziły się
i okalały jej policzki. Była bardzo szczupła, dość wysoka, smukła i poruszała
się z wystarczającą gracją, by wprawić biednego Kubusia w zakłopotanie.
Po zakończonej piosence zapytał ją o imię, ale ona tylko
patrzyła na niego jasnymi, błękitnymi oczami i uśmiechała się.
Myślał, że nie dosłyszała, gdy nagle tuż przed nim
pojawiła się niewielka osóbka z płomienną czupryną, piegami i fantazyjnym
kapeluszem w dłoni.
Czy oficjalnym kolorem owego wesela był rudy? To było aż
zadziwiające…
- To jest Odetta – poinformowała go owa mała osóbka.
- Dzień dobry – uśmiechnął się do niej siatkarz, ale zbyła
go, machając nerwowo kapeluszem.
- To moja siostra Odetta – powtórzyła – A ja jestem
Jagoda.
Pan Jarosz nieporadnie potrząsnął wyciągniętą ku niemu
niewielką dłonią.
- Bardzo mi miło.
- Mi też.
Odetta szturchnęła siostrę w ramię.
- Jej też – powiedziała Jagoda – Ona nie mówi – wyjaśniła
od razu, bo była akurat w tym wieku, gdy dzieciaki odczuwają silną potrzebę
dzielenia się swoim życiem z całym światem. Głośno i wyraźnie.
Kuba zmarszczył brwi i zastanawiał się przez chwilę.
- Jak to nie mówi?
- Normalnie – Jagoda wzruszyła ramionami – Nie mówi. Za to
ja mówię. I mówię za nią.
Pięć
godzin później…
W czasie, gdy nieprzytomny Kubiak leżał na swojej kanapie,
Tina desperacko próbowała przekonać swojego zleceniodawcę do przedłużenia
terminu, Grzesiek zastanawiał się czy koszula w czerwoną kratę jest lepsza niż
ta w żółtą, Igła montował kolejne filmiki, Andrzej starał się zmienić oponę w
swoim samochodzie, Karol odwiedzał swoje ulubione zoo, a Bartman całował na
dzień dobry swą narzeczoną, Kuba Jarosz jakimś cudem wczołgał się do domu.
- Biedaku – powitała go z szerokim uśmiechem żona.
Kuba minął ją bez słowa, zbyt zmęczony, by choćby pomyśleć
o sensownej odpowiedzi. Spowodowane to było prawdopodobnie tym, że przez
ostatnie godziny spędzał czas w towarzystwie gadatliwej Jagody i jej milczącej
siostry, które okazały się fankami sportu. Nie pojmował, jakim cudem w takim
maleńkim ciałku może się zmieścić tyle energii i skąd Jagoda zna takie
skomplikowane słowa jak „prokrastynacja” czy „kolaboracja” i już na pewno nie
rozumiał, dlaczego one nie wydawały się być nawet odrobinkę zmęczone, gdy on
padał z nóg.
Gdyby był w stanie, pewnie by się nad tym zastanowił, ale
że akurat nie był – zasnął, gdy tylko jego głowa zetknęła się z poduszką.
- Fajnie było – stwierdziła Liloo, wymieniając jeszcze
najciekawsze ploteczki z Jaroszową małżonką – Tu wasza połowa wygranej.
I tak oto Kuba Jarosz został wplątany w małą rodzinną
wojnę między Liloo, Syzyfem i ich rodzicami, a sam zaprzyjaźnił się z małym
rudym diabłem, jego starszą siostrą – niemową oraz stał się właścicielem 250
złotych ekstra. Kwota może nie powalała, ale… hej! Przynajmniej było zabawnie!
----
Rozdział zainspirowany weselem Marty i Tomka, gdzieś z okolic maja,na którym nabawiłam się odcisków, nienawiści do górali i ostrego bólu głowy. Nie lubię wesel.
postanowiłam, że będę wrzucać częściej.
Tak.
Potrzebuję tego.
Pozdrawiam Kubę Jarosza, bo każdy moment jest dobry do pozdrowienia Kuby Jarosza.
Chciałam przypomnieć wszystkim robakom, że od SPAMU jest specjalna zakładka. dziękuję.
Niezdrowo zachwycam się tym zdjęciem Zbyszka.
dzisiaj was nie całuję, bo mnie te SPAMERY wkurzyły, -.-
Ś.
I jeszcze was tak serdecznie zapraszam na opowiadanie o Łukaszu Żygadło, żuczki. <3
----
Rozdział zainspirowany weselem Marty i Tomka, gdzieś z okolic maja,
postanowiłam, że będę wrzucać częściej.
Tak.
Potrzebuję tego.
Pozdrawiam Kubę Jarosza, bo każdy moment jest dobry do pozdrowienia Kuby Jarosza.
Chciałam przypomnieć wszystkim robakom, że od SPAMU jest specjalna zakładka. dziękuję.
dzisiaj was nie całuję, bo mnie te SPAMERY wkurzyły, -.-
Ś.
I jeszcze was tak serdecznie zapraszam na opowiadanie o Łukaszu Żygadło, żuczki. <3
Zdążyłam już polubić Liloo. Nie ma to jak mieć w życiu farta. No bo założyć się dwa tygodnie wcześniej, że będzie miała za męża rudego, czarnoskórego sportowca na wesele brata i spotkać takiego na stacji to tylko można określić życiowym fartem. Co ciekawe nikt nie wiedział o jej "ślubie". Zwariowana rodzinka ;)
OdpowiedzUsuńA co do jej marzenia: widział ktoś rudego murzyna? To musiałoby być widowisko ;)
Pozdrawiamy Jarosza oraz żonę Jarosza! Nie każda by się zgodziła, a nawet nalegała, żeby ukochany spędził noc z obcą kobietą na weselu jej brata ;p
Ciekawa też jestem kogo też Nadia zaprosi do ojca na obiadek. Normalnie zacieram rączki ^^
buźki ;*
Zakręcona ;)
http://sen-o-siatkowce.blogspot.com/ - zapraszam ;)
Super opowiadanie i już nadrobiłam rozdziały ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam również do mnie http://peryferiesiatkarskie.blog.pl/
Zapraszam serdecznie na ósmy rozdział ;-)
OdpowiedzUsuńhttp://justpromiseme9.blogspot.com/
Ostrzegaj, aby nie pić w trakcie czytania. xD
OdpowiedzUsuńLiloo to bardzo śmieszna dziewczyna. :D
Jestem tylko ciekawa co zrobi Nadia.. ;)
Lubię Liloo, taka wariatka, w pozytywnym znaczeniu ;p
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, co zrobi Nadia ;)
Pozdrawiamy państwo Jarosz! ;p
nie dobra Liloo. jak można w taki sposób wykorzystać biednego Jakuba? biedak od razu zasnął po wesołej imprezce u zwariowanej rodzinki. :)
OdpowiedzUsuńwłaśnie, nie zazdroszczę Nadii takiego ojca.;/ no ciekawe kogo przyprowadzi na obiadek, jeśli w ogóle przyprowadzi, może wykręci się pracą? :P
pozdrawiam, Jaga20098 :*
http://zyje--chwila.blogspot.com
hahah śmiać mi się chce z biednego Jaroszka. Czekam na więcej zakochanego Pitka i uśmiechniętego Grzesia. Czekam na jakąś euforię śmiechu jak teraz. PO tym smętnym meczu.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na nowy rodział
niezwykleinteresujacahistoria.blogspot.com
Pozdrawiam Anka
Cześć :) Nominowałam Cię do Libster Award, ale są one troszkę inaczej zrobione niż wszystkie inne, dlatego myślę, że fajnie by było, gdybyś się też w to pobawiła :) Jeśli nie chcesz, to nie ma problemu, zrozumiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)